Obserwatorzy

czwartek, 27 lutego 2014

wygładzanie ciała szarlotką :-)

 
Szarlotkowy peeling do mycia ciała
Sweet Secret
Farmona



Pisałam już to nie raz, ale napiszę znowu: uwielbiam kosmetyki do pielęgnacji ciała Farmony. Jak tylko seria szarlotkowa ukazała się na rynku wiedziałam, że coś na pewno wpadnie do mojego koszyka. Zdecydowałam się na peeling i to był strzał w 10 - zakochałam się od pierwszego powąchania.


Informacje od producenta:
 
Słodka uczta dla ciała i zmysłów! Wyjątkowy kosmetyk o kuszącym zapachu słodkiej szarlotki z bitą śmietaną i zmysłowym cynamonem został stworzony do codziennej pielęgnacji i mycia ciała, dla osób, które dbają o zdrowy wygląd skóry i lubią pozwalać sobie na chwile przyjemności. Specjalnie opracowana, bogata receptura doskonale myje i odświeża skórę, nie powodując jej wysuszenia. Drobinki peelingujące usuwają zanieczyszczenia i martwe komórki naskórka, a delikatna piana o zniewalającym zapachu rajskiego deseru dodaje energii, uwodzi i inspiruje, wyraźnie poprawiając nastrój. Regularne stosowanie Szarlotkowego peelingu do mycia ciała doskonale odżywia skórę i poprawia jej sprężystość oraz pozostawia długotrwały uwodzicielsko słodki zapach i aksamitnie gładką skórę.



Skład:



Moja opinia:
 
Peeling znajduje się w dosyć twardej, plastikowej butelce zamykanej na zatrzask, które działa sprawnie, nie zacina się, łatwo poradzimy sobie z otwarciem nawet mokrymi rękoma.
Opakowanie jest nieprzezroczyste, dlatego trudno kontrolować stopień zużycia kosmetyku.
Otwór, przez który wydobywamy peeling jest wielkością dostosowany do jego  konsystencji, wystarczy przechylić butelkę i lekko nacisnąć, aby uzyskać odpowiednią ilość kosmetyku.

Szata graficzna całej serii niewątpliwie przyciąga wzrok, jest ładna, kolorowa i bardzo apetyczna, a przy tym czytelna. Informacje na opakowaniu są trwałe, nie bledną podczas używania i nie znikają pod wpływem wody.  



Pierwszym pozytywnym zaskoczeniem był kolor tego produktu, który do złudzenia przypomina kolor upieczonego jabłka (uwielbiam pieczone jabłka!) .

Peeling ma średnio gęstą konsystencję, dzięki czemu  nie spływa i bardzo dobrze rozprowadza się po ciele.
 W tej niby jabłkowej bazie zanurzone są różnej wielkości drobinki ścierające, jest ich bardzo dużo i są bardzo ostre.  Podczas wykonywania masażu baza zamienia się w białą pianę, a drobinki ścierają i wygładzają skórę.

Kolejnym zaskoczeniem był zapach tego peelingu. Uwierzcie mi, że pachnie prawdziwą szarlotką. Niestety nie utrzymuje się na skórze, czego ogromnie żałuję. W tym momencie idealnym uzupełnieniem byłoby masło do ciała, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć stacjonarnie, a przez internet nie chciałam kupować, bo wiadomo, że na jednym kosmetyku by się nie skończyło.

Według mnie, peeling ten należy do mocnych "zdzieraków". Dlatego nie polecam osobom o wrażliwej skórze, bo może się okazać za ostry. Moja skóra jest normalna i raczej mało wrażliwa, ale na dekolt nie odważyłam się go użyć.
Dzięki drobinkom peelingującym  świetnie radzi sobie z oczyszczeniem ciała, fantastycznie wygładza skórę, nie wysusza jej i nie pozostawia po sobie tłustej, oblepiającej warstwy.  
Po użyciu tego produktu skóra staje się gładka, miękka i przygotowana na przyjęcie balsamu lub innego mazidła do ciała.
 

Pojemność: 225 ml
Cena: ok 12-13 zł
Dostępność: internet, większe drogerie

 
 
Podsumowując: uwielbiam ten peeling za jego zapach i działanie  
 
 
 
 
Lubicie kosmetyki Farmony??
Macie wśród nich swoje ulubione zapachy??







niedziela, 23 lutego 2014

ode mnie dla Was :-)

Mam dla Was kilka kosmetyków, które chętnie przekażę dalej. Jedyne co trzeba zrobić to być publicznym obserwatorem mojego bloga.
Do wygrania jest dokładnie to co widać na zdjęciu. Mam nadzieję, że znajdą się chętni, do przygarnięcia tych dobroci.
 
 
 
 
 
 


Regulamin:
1. Sponsorem nagród jestem ja - anenia
2. Nagrodą w rozdaniu są kosmetyki widoczne na powyższym zdjęciu
3. Wszystkie kosmetyki są nowe, nieużywane
4. Czas trwania rozdania: 23.02 - 15.03.2014
 5. Wyniki pojawią się w ciągu kilku dni od zakończenia rozdania
6. Na adres zwycięzcy czekam 3 dni od opublikowania wyników
7. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski
8. Biorąc udział w rozdaniu akceptujesz warunki regulaminu
7. Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29.07.1992 roku o grach i zakładach wzajemnych  (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz.27 z późn. zm.)
 
 
 
Co należy zrobić, aby wygrać:
Obowiązkowo:
1. Być publicznym obserwatorem mojego bloga +1 punkt
 
Dodatkowo można:
1. umieścić mój blog w blogrollu +2 punkty
2.zamieścić baner na pasku bocznym +1 punkt
 
 
Wzór zgłoszenia:
Obserwuję jako:
 Blogroll: TAK /NIE link do bloga 
Pasek boczny: TAK /NIE link do bloga
 
 
 
 
Zapraszam do zabawy :-)

środa, 19 lutego 2014

balsam malinowy Soraya

Balsam do ciała
3w1
Milkberry
Soraya


Z moją regularnością w zużywaniu mazideł do ciała różnie bywa, w tej dziedzinie mam wzloty i upadki. Ale odkąd na mojej półce pojawił się ten balsam firmy Soraya, częstotliwość używania balsamu znacznie wzrosła. O tym co jest tego przyczyną możecie przeczytać w dalszej części wpisu. Zapraszam :-)



Informacje od producenta:

 Balsam zapewnia absolutną przyjemność podczas stosowania oraz poprawę wyglądu skóry, która staje się nawilżona, wygładzona, miła w dotyku i pachnąca. Zawarty w nim koktajl składników odżywczych działa intensywnie regenerująco, zmniejsza suchość naskórka, poprawia komfort nawet suchej i delikatnej skóry. 
Milkshake - proteiny mleczne, które zwiększają nawilżenie skóry, poprawiają jej wygląd i kondycję. 
Słodkie maliny - ekstrakt z owoców, który wykazuje działanie przeciwrodnikowe, chroni skórę przed procesami starzenia się i łagodzi podrażnienia. 
Olej z czarnych porzeczek - intensywna odżywka dla skóry o idealnej proporcji kwasów omega-3 do omega-6. Zawiera niezwykle cenny dla skóry kwas gamma-linolenowy, dzięki czemu regeneruje i uszczelnia naskórek. Sprawia, że skóra jest gładka, miękka i przyjemna w dotyku.


Skład:


 Moja opinia:
Balsam zamknięty jest w 300 ml plastikowym opakowaniu. 
Butelka jest bardzo fajnie wyprofilowana, jednak potrafi się wyślizgnąć, gdy mamy dłonie w balsamie. Świetnym rozwiązaniem w tym wypadku byłyby chropowate, zmatowione boki.
Zamykanie na zatrzask, ładne wizualnie, ale niezbyt praktyczne, ponieważ nie można butelki postawić "na głowie", co jest dosyć istotne w końcowej fazie zużywania  kosmetyku. Zatrzask bardzo łatwo się otwiera i zamyka, nie zacina się i działa sprawnie do samego końca.
Ogólny design tego balsamu, jak i całej linii,  słodki, różowy i trzeba przyznać rzucający się w oczy na sklepowych pólkach, ale stworzony raczej z myślą o nastolatkach. Szczerze mówiąc, gdybym nie znała jego  zapachu, na pewno bym po niego nie sięgnęła, ale to pewnie dlatego, że jestem stateczną panią w wieku 30+ hihihihi



Balsam wydobywa się przez dziurkę, dzięki której balsam bardzo łatwo wypływa ze środka.Wystarczy lekko przechylić butelkę, a kosmetyk już mamy na dłoni.




Balsam ma lekką konsystencję, która jest dosyć rzadka (bardziej w stronę mleczka niż balsamu) jednak nie na tyle, aby uciekała z dłoni czy ciała. Bardzo dobrze się rozprowadza po ciele, nie bieli, szybko się wchłania.Właśnie ze względu na tą konsystencję jest wydajny i wystarcza na długo.
Balsam jest w kolorze jasnoróżowym, co dodatkowo wizualnie umila nam aplikację. 


A teraz napiszę kilka słów o zapachu, który jest głównym atutem tego balsamu. Zapach przy każdej aplikacji rzuca mnie na kolana -  jest przepiękny, słodki, owocowy, a jednocześnie mocny i wyraźny. Używanie go bardzo umilało mi chłodne zimowe wieczory.  Ten genialny zapach utrzymywał się na skórze kilka godzin.

Kosmetyk pozostawia lekką, bardzo cieniutką ochronną warstwę, która otula zapachem, ale w żadnym razie nie jest ona tłusta czy klejąca. Po odczekaniu dosłownie kilku minut, można śmiało zakładać ubranie bez obawy, że się pobrudzi.
Efekty po aplikacji na skórze i przy regularnym stosowaniu również są bardzo zadowalające. Przy mojej normalnej skórze, która nie wymaga dogłębnego nawilżenia balsam sprawdził się idealnie. Po nałożeniu balsamu skóra staje się odpowiednio nawilżona,  miękka, odżywiona i bardzo miła w dotyku.


Cena: ok 15 zł, ale często można kupić w cenie promocyjnej
Dostępność: drogerie, supermarkety, internet

Podsumowując: świetny balsam o przepięknym malinowym zapachu . Polecam jeśli lubicie mazidła do ciała o  słodkich, owocowych zapachach.



W tej serii znajdziemy 3 inne wersje zapachowe:
*Chocolate Kiss
*Lemon Twist
*Sunny Peach




Znacie kosmetyki z serii SO Pretty! ??
Który zapach jest według Was najładniejszy??





niedziela, 16 lutego 2014

maseczka Last Minute Lagenko


Maseczka kolagenowa 
Last Minute
Lagenko



Maseczek mam bardzo pokaźny zbiór, dlatego każda z nich musi swoje odleżeć i nabrać tzw. "mocy urzędowej". Maseczka Lagenko czekała na swoją kolej bardzo długo, ale w końcu i na nią przyszłą kolej. Powiem Wam, że bardzo się cieszę, że miałam możliwość ją wypróbować, bo rezultaty są oszałamiające.





Informacje od producenta:

Maseczka Last Minute doskonale napręża skórę i poprawia jej kondycję w sytuacjach, gdy oczekujemy efektu doraźnego, ale spektakularnego i natychmiastowego.  Synergiczne działanie czystego kolagenu rybiego i glinki kaolinowej odkryte zostało w trakcie biotechnologicznych prac nad serią kosmetyczną Colway. 
Maseczka kosmetyczna Last Minute Colway składa się z dwóch oddzielnie przechowywanych składników:
*wspomnianego wyżej kolagenu naturalnego, który stymuluje aktywność komórek skóry do produkcji kolagenu oraz zwiększa elastyczność skóry, tym samym zmniejszając jej tendencje do przedwczesnego starzenia się 
*glinki kaolinowej, która również jest produktem w 100% naturalnym, pozyskiwana z głębokich pokładów, w zaledwie kilku miejscach na świecie to skarbnica najcenniejszych dla skóry związków mineralnych, zalecana jest do stosowania przy ponad 100 schorzeniach, posiada zdolności reminalizacji skóry, czyli przywraca jej naturalne minerały. Posiada silne zdolności aseptyczne - całkowicie hamuje rozwój bakterii.



Skład:




Moja opinia:
 Maseczka znajduje się w zgrabnym, niedużym, kartonowym opakowaniu. W środku umieszczony jest mały woreczek strunowy z białym proszkiem i malutki okrągły, szklany słoiczek z kolagenem.
Maseczka należy do tych z grupy "zrób to sam", czyli musimy sobie sami połączyć oba składniki.



Gdy przełożyłam oba składniki do miseczki pomyślałam sobie, że nie ma szans na wymieszanie ich ze sobą tak, aby utworzyły jednolitą masę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że kolagenu jest zbyt mała ilość, aby wyszła z tego maseczka, którą można swobodnie nałożyć na twarz.


Przy użyciu palców i przemieszaniu składników wyszło mi coś takiego, jak na poniższym zdjęciu. Jak widać konsystencja maseczki jest dużo gęstsza od standardowych, gotowych glinek, ale jeśli wykażemy się szybkością, to w miarę łatwo nałożymy ją na twarz. I o dziwo, jej ilość idealnie wystarcza na pokrycie całej twarzy.


Maseczka jest bezzapachowa, co bardzo mnie zaskoczyło, bo z reguły maseczki glinkowe mają nieprzyjemny błotno ziemisty  zapach.

Oczywiście bardzo szybko zasycha na twarzy, czemu towarzyszy uczucie ściągnięcia i napinania się skóry. Także w tej kwestii nie różni się niczym od typowych maseczek glinkowych.

Niewielkim minusem może być jej zmywanie, które zajmuje  troche czasu i jest nieco uciążliwe.  Twarz po usunięciu maseczki jest odrobinę zaczerwieniona, ale to raczej ze względu na tarcie przy zmywaniu, niż reakcja na któryś ze składników.

Działanie tej maseczki wywołało u mnie same "ochy" i "achy". Jeszcze żadna maseczka tak pozytywnie mnie nie zaskoczyła. Po jej użyciu   skóra jest miękka i miła w dotyku, bardzo wygładzona i napięta, dzięki czemu znikają drobne zmarszczki, ponadto skóra jest rozjaśniona i odświeżona.
Moja skóra nie domagała się nałożenia kremu, także nawilżenie też jest na zadowalającym poziomie.
Taki efekt utrzymywał się u mnie przez 2 dni - rewelacja.

Minusem może być jej cena, bo 20 zł  na jednorazową maseczkę to jednak dużo, ale uważam, że zdecydowanie warto mieć ją pod ręką stosować przed większymi wyjściami.

Cena: 20 zł
Dostępność: na stronie producenta tutaj


Podsumowując: jestem zachwycona i na pewno jeszcze nie raz po nią sięgnę. Polecam z czystym sumieniem. 



Macie swoich ulubieńców maseczkowych??

piątek, 14 lutego 2014

cienie i kredka do powiek Ingrid

Cienie do oczu
Trio nr 44
+
Kredka drewniana do ust i oczu
nr 118
 Ingrid 




Moja mała kolekcja cieni do oczu rozrasta się w zastraszającym tempie. Często po nie sięgam i każde nowe opakowanie cieszy mnie niezmiernie, zwłaszcza gdy cienie są w "moich" kolorach, a do takich niewątpliwie należą wszelkie odcienie brązów. Dzisiaj napiszę kilka słów o cieniach, które polubiłam od pierwszego użycia i o kredce, co do której mam mieszane uczucia.


Bardzo podoba mi się opakowanie cieni. Czarny kartonik z okienkiem przez, które wygląda do nas wypukłe wieczko. Ładnie, prosto, przejrzyście, a zarazem elegancko.
Cienie są zapakowane w mały, okrągły, plastikowy pojemnik o pojemności 3 g.
Opakowanie zamykane jest na zatrzask, który dobrze trzyma i nie ma obawy, że sam otworzy się w kosmetyczce. Zarazem na tyle łątwo się otwiera, że na pewno sobie nie połamiemy paznokci próbując się do nich dostać. 



Cienie są miękkie, bardzo łatwo nabierają się na pędzelek, nie osypują się. Łatwo się ze sobą łączą i idealnie ze sobą współgrają.


Pigmentacja w przypadku 2 brązowych kolorów bardzo dobra, kolory głębokie i nasycone, a baza pod cienie dodatkowo podbija ich kolor.
Najjaśniejszy kolor niestety ma bardzo słabą pigmentację i trzeba sporo go nałożyć, żeby był widoczny. rekompensuje to tym, że idealnie nadaje się do rozświetlania wewnętrznego kącika oka, sprawdzi się również nałożony pod łuk brwiowy.   
Wszystkie 3 cienie  mają delikatny połysk, dzięki czemu ładnie rozświetlają makijaż.





Trwałość cieni niestety jest kiepska. Na moich powiekach w stanie nienaruszonym wytrzymują góra 2 godz, potem zbierają się w załamaniach. Jednak jest i na to sposób, czyli baza pod cienie, która sprawia, że wytrzymują na powiece  8 godz., a nawet więcej, w zależności jakiej firmy bazę użyjemy. Ja od wielu lat jestem wierna bazie ArtDeco i na niej te cienie trzymają się nawet do 12 godz.






******************************

 Kredki do oczu nie należą do moich ulubieńców, bardzo rzadko ich używam, a już takie, które muszę strugać omijam z daleka. Zdecydowanie wolę kredki automatyczne, które notabene Ingrid posiada w swoim asortymencie. Jak spotkam je gdzieś w stacjonarnym sklepie na pewno kupię sobie jakiś kolor. Niestety w moich okolicach strasznie trudno dostać kosmetyki tej firmy.




Mi przypadła w udziale kredka nr 118.





Kredka ma bardzo ładny kolor, niby granatowy, ale jednak nie jest to typowy granat. 
Aby uzyskać taki głęboki i wyraźny  kolor na powiece trzeba kilka razy "przejechać" kredką. Z uwagi na to, że  jest ona dosyć twarda, trzeba mieć wprawę i trochę cierpliwości, której mi niestety brakuje.





Podsumowując:  kolorystyka paletki jest uniwersalna, można z jej pomocą stworzyć zarówno delikatny dzienny makijaż do pracy, jak i bardziej wyrazisty na wieczór .
Wielkim plusem tych kosmetyków jest ich cena. Kosztują naprawdę niewiele (cienie ok. 5 zł, kredka ok. 3-4 zł), a są bardzo przyzwoitej jakości. 



Więcej o asortymencie firmy Ingrid możecie dowiedzieć się tutaj

Ja ze swojej strony polecam również Emulsję do demakijażu (pisałam o niej tutaj), która teraz ma nowe, ładniejsze opakowanie.

niedziela, 9 lutego 2014

denko styczeń 2014


Ile ja walczyłam, żeby opublikować ten wpis, to tylko ja wiem. Nowy system nie chciał współpracować z bloggerem. Zmiana przeglądarki tylko pogorszyła sprawę. Mam nadzieję, że te kłopoty już za mną, ale gdybym znowu umilkła to będzie oznaczało, że moja radość była przedwczesna. 
 ****************************
Moje styczniowe denko prezentuje się całkiem przyzwoicie. Nie obraziłabym się, gdyby w każdym następnym miesiącu udało mi się zużyć podobną ilość. A już wiem, że w lutym mi się to raczej nie uda




Nektar pod prysznic o zapachu moreli i pomarańczy Apart pokochałam od pierwszego powąchania. Duża butla, wydajny. Więcej o nim napisałam tutaj

Odżywka do włosów z olejkiem arganowym Lee Stafford
przyzwoita odzywka o przepięknym zapachu, jednak cena, jak dla mnie zbyt wysoka, na kilka słów o niej zapraszam tutaj












Antyperspirant Rexona Women - lubię "reksony" i często do nich wracam 

Balsam chłodzący do stóp Sorbet z papai Avon - ani balsam, ani chłodzący, cieszę się, że się skończył; o nim i peelingu z tej serii pisałam tutaj









Pianka do mycia twarzy Alverde - świetna, ta forma demakijażu bardzo mi się spodobała, polubiłam ją do tego stopnia, że już mam na oku piankę z Himalaya (o ile Monika nie wykupiła :-p )

Oczyszczający płyn micelarny 3w1 Eveline - w miarę dobry płyn, dobrze zmywał podkład i cienie do oczu, jednak średnio sobie radził z wodoodpornym tuszem do rzęs













Masło do ciała jeżyna & malina Tutti Frutti Farmona - super zapach na zimne zimowe wieczory, słodki, owocowy i długo utrzymujący się na skórze, nawilżenie na mojej normalnej skórze wystarczające, ale do suchej może być za słabe. Czy już pisałam, że uwielbiam zapachy Farmony <3











Wygładzający peeling do ciała Joanna Z Apteczki Babuni 
całkiem przyjemny peeling, dobrze zdziera, ale nie za mocno, dobrze oczyszcza i odświeża; jednak zapach to nie moja bajka; mam ochoty na ten pachnący bzem 











Maseczka przeciwzmarszczkowa BIOrokitnik Ava - niestety mi się przeterminowała, na pewno kupię jeszcze raz, żeby wypróbować 

Przeciwzmarszczkowa maseczka regenerująca Noni Care - momentalnie podrażniła mi skórę, dlatego ląduje w koszu; więcej o niej przeczytacie tutaj






Maseczka Last Minute Lagenko - napiszę krótko: jestem nią zachwycona i z całego serca polecam, świetna przed wielkimi wyjściami 

Lawendowa Kuracja do stóp Evree - świetny duet, pięknie pachnący lawendą, w peelingu się zakochałam 








Chusteczki nawilżane to stały punkt moich denek, zawsze mam jakieś opakowanie przy sobie, przydają się w wielu sytuacjach

Gąbeczka Calypso - uwielbiam do zmywania maseczek












Moja duma i chluba tego denka:  Róż Hollywood's Fabulous 40ties Catrice, bardzo go lubiłam i właściwie odkąd go kupiłam używałam tylko tego różu. Jego zdenkowanie zajęło mi mniej więcej 1,5 roku

Krem liftingujący Express Iluminator Dax Cosmetics 
u mnie idealnie sprawdził się na wyjeździe, nadaje się zarówno na noc, jak i na dzień, małe poręczne opakowanie, wydajny, delikatnie rozświetla i odświeża skórę twarzy.








Znacie któryś z tych kosmetyków??
Jak tam Wasze styczniowe denka??

sobota, 1 lutego 2014

a pod prysznicem....morela i pomarańcza

Nektar pod prysznic 
morela i pomarańcza 
Apart

Na początek kilka słów wyjaśnienia.
Mało mnie ostatnio ponieważ nasz laptop zakończył swój żywot. Trzeba było kupić nowy. Przez kilka dni trwały prace, modlitwy, groźby i prośby, aby odzyskać dane ze starego dysku. Na szczęście się udało i wszystkie zdjęcia i inne ważne dane są już bezpieczne na dysku zewnętrznym,  a ja mogę spokojnie powrócić do blogowania :-)

Dzisiaj kilka słów o kosmetyku, który swoim przepięknym zapachem umilał mi wieczorne prysznice. Zapraszam do dalszej części wpisu.


Informacje od producenta:

Kosmetyk zawiera naturalne, występujące w owocach bioflawonoidy, znane z właściwości  antyoksydacyjnych. Niwelują one działanie wolnych rodników, opóźniając starzenie skóry. Morela nawilża, zmiękcza, wygładza i ujędrnia skórę. Pomarańcza regeneruje, wygładza i nawilża. Nadaje skórze blasku i świeżości.  Kompleks witamin A, E, F, H, B5, B6 nawilża, odżywia, regeneruje i chroni skórę. Lipidy z oleju słonecznikowego sprawiają, że skóra traci mniej wilgoci oraz łatwiej się regeneruje.


Skład:



Moja opinia: 

Żel znajduje się w wygodnej, poręcznej plastikowej, ale dosyć miękkiej butelce o pojemności 400 ml. Opakowanie jest przezroczyste, dzięki czemu mamy możliwość kontrolowania stopnia zużycia kosmetyku.
Butelka zamykana jest na zatrzask, który bardzo łatwo się otwiera i zamyka. Otwór, przez który dozujemy żel, jest odpowiednich rozmiarów.



Szata graficzna opakowania jest prosta, nieprzeładowana, jednak nasz wzrok przyciąga raczej kolor żelu niż naklejki czy napisy. Żel ma bardzo energetyczny kolor, ni to pomarańczowy, ni czerwony.
Konsystencja jest odpowiednia, jak na tego typu kosmetyk, nie za gęsta, nie za rzadka, nie ucieka z dłoni i nie przelewa się przez palce.

Niewątpliwym atutem tego żelu jest jego zapach. To właśnie on sprawił, że z wielką przyjemnością sięgałam właśnie po niego. Nie jest żadną tajemnicą, że uwielbiam owocowo pachnące kosmetyki. Ten żel tak przepięknie pachnie morelą, że trudno od niego oderwać nos. Ogromnie żałuję, że zapach ten nie utrzymuje się na skórze. Bardzo chętnie sięgnęłabym po masło czy balsam o tym zapachu, ponieważ nie jest on ani mdły, ani zbyt ostry i tak naprawdę nadawałby się na każdą porę roku.

Żel bardzo dobrze się pieni, już niewielka jego ilość wystarczy aby umyć całe ciało.  Bardzo dobrze się spłukuje z ciała. Świetnie odświeża i oczyszcza skórę, przygotowując ją na przyjecie balsamu czy masła do ciała.

Żel nie wysuszył mi skóry, nie wywołał podrażnienia ani uczulenia.



Oprócz wersji z morelą i pomarańczą dostępne są również:
*aronia i jeżyna
*awokado i limonka
*liczi i żurawina

I powiem szczerze, że mam ochotę na wszystkie pozostałe wersje zapachowe, nawet pomimo ich ogromnej pojemności.


Znacie?? Lubicie?? Polecacie??





Blogger news

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...